Leica M9

Leica M9 i „Rzymskie wakacje 2017”

Czyli dlaczego warto w 2017 kupić i używać cyfrowy aparat fotograficzny z 2009 roku.

Generalnie tekst będzie dotyczył całej rodziny M9, czyli modeli: Leica M9, Leica M9-P, M Monochrom oraz Leica M-E, wszystkie mają te same podzespoły i różnią się tylko detalami. Odniesienie w tytule do filmu „Rzymskie wakacje” też nie jest przypadkowe z dwóch powodów. Pierwszy, w filmie przewija się wątek fotograficzny i to całkiem ważny oraz powód drugi, były wakacje i byłem w Rzymie.

Na początek, dla mniej wtajemniczonych w technologię i technikę kilka słów o fenomenie modelu Leica M9.

Leica M9 to pierwszy małoobrazkowy – 24×36 mm, aparat cyfrowy tego producenta. Pierwszym, w 2006 roku, cyfrowym aparatem fotograficznym był model Leica M8, ale posiadał matrycę „tylko” w formacie APS-H i tylko 10.3 megapikseli.
Leica M9 pojawiła się na rynku w 2009 roku. Była bardzo wyczekiwana, ponieważ wielu sceptyków wieszczyło firmie Leica koniec istnienia przez opóźnienie, w stosunku do innych producentów, w cyfrowym wyścigu na wielkość matrycy i ilość pikseli. W tym czasie główni gracze na rynku, Nikon i Canon mieli już w swoich katalogach po kilka takich modeli.
Co gorsze, wielu wiernych użytkowników Leici przechodziło na „pełen format” Nikona czy Canona.

Dlaczego tak długo trzeba było czekać na małoobrazkową, cyfrową Leicę? Teorii jest wiele, większość tradycyjnie spiskowa, ale czy opóźnienie było taktycznym czekaniem na rozwój rynku i technologii, konserwatyzmem czy po prostu błędem marketingowym nie ma to znaczenia. Ważne, że Leica M9 się pojawiła i błyskawicznie zdobyła nowych klientów i odzyskała starych.
Było to również dość odważne posunięcie technologiczne jak na owe czasy. Wszyscy przechodzili już wtedy na matryce typu CMOS, a mimo rozwoju nowych technologii Leica do modelu M9 wybrała „starą” matrycę CCD produkowaną przez firmę Kodak. Matrycę może i technologicznie starą, ale zaprojektowaną specjalnie dla Leici, właściwie do jej obiektywów. I to był przysłowiowy „strzał w 10”.

Leica M-E w pełnej krasie.

Leica M – Monochrom

Jaka jest różnica między matrycami CCD, a CMOS?

Bardzo ogólnie chodzi o jakość obrazu. Czyli nic nowego, ale jak zawsze „diabeł tkwi w szczegółach”. Matryce CCD od Kodaka w połączeniu ze specyfiką obiektywów Leica dają niepowtarzalny obraz o wyjątkowym wyglądzie przypominającym diapozytyw Kodachrome, (ma ponownie być produkowany i dostępny w sprzedaży od przyszłego roku). Niektórzy porównują do negatywu kolorowego Portra? Według różnych, mniej lub bardziej potwierdzonych informacji oprogramowanie procesora odpowiedzialnego za przetwarzanie obrazu wykonała firma Phase One?

Brzmi jak jakiś reklamowy slogan, ale tak jest. Ja też na początku tak to odbierałem, jaka może być różnica? Zdjęcie to zdjęcie, trochę „posuwakujemy” w Photoshopie czy Lightroomie i będzie pięknie. Tu wychodzą już nasze przyzwyczajenia z dotychczasowej fotografii cyfrowej. Obróbka, obróbka i suwaczki, robimy zdjęcie i zamiast myśleć o następnym, myślimy jak obrobić poprzednie.
Ta różnica faktycznie jest, trzeba umieć ją zobaczyć i nic nie trzeba „suwakować”. Zdjęcie wychodzi z matrycy same, ale tylko gdy posiadamy podstawową wiedzę z fotografii. Leica nie wybacza błędów i braków w warsztacie technicznych. Musimy wiedzieć na jakiej zasadzie działa dalmierz i jak ustawić ostrość, jak korzystać z odległości hiperfokalnej. Musimy wiedzieć co to znaczy naświetlać „na światła”, to zresztą zaleca sama instrukcja obsługi. Jak pracować światłomierzem wewnętrznym, jeżeli chcemy go używać.

Zdjęcia zrobione przy czułości ustawionej na 640 ISO.

To dlaczego w 2017 roku warto kupić aparat fotograficzny Leica M9, Leica M9-P lub Leica M-E?

Dla jakość obrazu – matryca CCD

Matryca CCD w połączeniu z dobrym obiektywem, potrafi pokazać to co widzimy ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami. Obraz jest bezkonkurencyjny. Najlepiej widać to na dobrych wydrukach. Ale czy dla większości oglądających zdjęcia na laptopach będzie to miało znaczenie? Nie, ale jak wspomniałem wcześniej, Leica M9 czy jakakolwiek inna Leica M jest aparatem fotograficznym do którego trzeba dojrzeć, być jego świadomym użytkownikiem, a nie „wciskaczem guzików”. W Leicach M nic samo się nie zrobi.

Z matrycą wiąże się podstawowy, wg. krytyków, minus – czułość ISO. Według mnie jest to cecha, o której musimy wiedzieć przed zakupem, a nie po nim. Matryca ta została zaprojektowana blisko 10 lat temu, a sama technologia CCD nie jest w stanie dać z siebie więcej niż 2500 ISO. Jest to na dodatek wartość dość ekstremalna, a jakość uzyskanego obrazu, przy tej czułości, jest powiedzmy – specyficzna. Maksymalne, akceptowalne ISO w Leice M9 to wartość 1250 przy sprzyjających warunkach i dla zdjęć czarno-białych oraz 640 – 800 dla koloru i świętego spokoju.

Dyskutując o wartościach, o dziesiątkach czy setkach tysięcy ISO w tej czy innych matrycach, pamiętajmy o jednym, o fotografii, czyli w tłumaczeniu z łaciny – malowaniu, pisaniu światłem. Jeżeli nie ma światła, to nie ma zdjęcia. Po co sztucznie go szukać i robić sztuczne zdjęcia?

Paradoksalnie matryca ustawiona na ISO 800 w Leice M9 i pozostałych modelach rodziny i tak jest czulsza mniej więcej o półtorej, dwie przesłony w stosunku np. do Nikona D700 pochodzącego z tego okresu. Dochodzi do tego możliwość wydłużenia czasów otwarcia migawki bez obawy o poruszenie. Leica nie ma klepiącego lustra i nic się nie trzęsie trakcie fotografowania. Chętnych potrzebujących więcej informacji na ten temat odsyłam to tego testu.

Dlaczego 1600 ISO dla zdjęć czarno-białych?

Otóż, ustawiając wyższe czułości ISO w Leice M9 otrzymujemy dość duże, ale mocne i ostre ziarno. Ziarno, takie jak w klasycznym negatywie, a nie rozmyty kolorowy chaos jak u konkurencji. Dla 1600 ISO w głębokich cieniach, głównie skóry, pojawiają się brzydkie purpurowe plamy, ale cały czas obraz jest szczegółowy i wyraźny, bardzo podobny do analogowej odbitki. To kolejny plus tego aparatu.

Dla obiektywów Leica

To już legenda legend i klasyka klasyk. Kto by czego nie mówił, a nawet najwięksi hejterzy przyznają, że Summicrony czy Summiluxy są klasą samą w sobie. Którego typu byśmy nie użyli, nawet „najtańszego” Elmarita, otrzymamy obraz z niewiarygodną ilością detali i ostrością. Są małe, lekkie i bez względu który kupimy, najdroższy, droższy czy tańszy obraz będzie tak samo doskonały. Cena tych obiektywów nie zależy, jak w przypadku innych producentów od jakości otrzymanego obrazu tylko od ich maksymalnej jasności. Na przykład najtańszy, streetowy standard, czyli Elmarit 28/2.8, używany możemy już znaleźć za ok. 4 – 5 tysięcy złotych. Cena zależy od stanu. Nowy Zeiss Biogon kosztuje też około 4 tysiące. Za te kwoty nie ma szans abyśmy kupili najlepsze Nikkory czy Canony L.

Dla początkujących użytkowników, tak dla bezpieczeństwa inwestycji, polecam zakup obiektywów Zeiss. Są bardzo dobrze wykonane i dają porównywalny efekt do firmowych, a jednak dużo tańsze, ale ostatnio niestety są bardzo duże kłopoty z dostępnością.
Minusem, lub też kolejną cechą jest maksymalna ogniskowa obiektywów w systemie M, najdłuższy obiektyw ma „tylko” 135 mm. W nowszych modelach, od typu 240 poczynając, gdzie jest już „live view”, możemy użyć adaptera od systemu „R” i korzystać z obiektywów tele jak i makro.

Dla milionów pikseli, tylko 18

W 2017 to już nie jest jakiś oszałamiający wynik, ale czy naprawdę potrzeba nam więcej? Uważam, że to jest optimum. Właściwy kompromis między jakością, a wielkością pliku. Popytajcie znajomych, posiadaczy np. Sony Alpha 7RII czy Nikona D810, ile czasu spędzają przy komputerze pracując z dużymi plikami. Plik z Leici M9 to i tak już 36 MB.

Dla wielkości, wagi aparatu i obiektywów i ciszy

W porównaniu z pełnoklatkową lustrzanką Leica M9, nawet z obiektywem prawie nic nie waży. Nikon D700 z obiektywem Sigma 50/1.4 waży 1,7 kg, Leica M-E z obiektywem Zeiss 50/2 – 0.8 kg. Na cały wakacyjny wyjazd pakujemy się małą torbę, np. Domke F-803 i jeszcze zmieszczą się nam inne graty.

Żal mi było turystów biegających po Rzymie z plecakami, w uprzęży, obwieszonych obiektywami. Sam tak wyglądałem całkiem niedawno i wiem ile poświęcenia to kosztuje. Strona praktyczna? Do wielu muzeów czy zabytków nie wpuszczają z plecakami. W najlepszym razie trzeba zostawić dziesiątki tysięcy złotych w przechowalni? Niewielu się na to decyduje. Mając cały sprzęt w podręcznej torbie nikt na nas nie zwraca uwagi.

Porównanie wielkości Leici M9 i Nikona d810

Tak, wiem, ostatnio bardzo popularyzowane przez producentów bezlusterkowce też są małe, tylko obiektywy do nich są tej samej wielkości co do lustrzanek. Gdzie tu sens?

Cisza, to to czego brakowało mi używając lustrzanki. Jesteśmy w muzeum, jest cicho, a my – huk i klaps, właśnie eksplodowała dźwiękiem nasza migawka i lustro. Pół biedy jeżeli można robić zdjęcia, jeżeli nie, a w prywatnych muzeach bywa z tym różnie, mamy problem. Wszyscy się na nas patrzą i …

Leica robi konkurencję w głośności tylko, właściwie nie ma konkurencji.

Dla ceny

Oczywiście musimy zadowolić się rynkiem wtórnym, chodź czasami można jeszcze znaleźć nowe modele M-E. Dzięki specyfice aparatów Leica i pewnej ekskluzywności z nutką snobizmu, bardzo często pojawiają się egzemplarze z bardzo małym przebiegiem i w bardzo dobrym stanie wizualno – technicznym. Klika czy kilkanaście tysięcy kliknięć. Ale bardzo poobcierana, czarna Leica też wygląda interesująco. Egzemplarze takie paradoksalnie bywają intensywniej licytowane w porównaniu do tych w stanie „sklepowym”. Po takim zakupie stajemy się automatycznie „fotografem” National Geographic. Może dla tego można było zamówić kiedyś Leicę M-P w wersji „Leny Kravitz”?

W 2014 firma Leica oficjalnie potwierdziła, że w pewnych seriach matryc rodziny M9 występują problemy z tzw. „korozją sensora”. Zaczęto bezpłatnie wymieniać wadliwe część, a dodatkowo robiony był całkowity przegląd i czyszczenie aparatów. Program serwisowy trwał do 15 sierpnia 2017 i jeżeli ktoś z niego nie skorzystał to przegapił 982 euro, tyle ma bowiem wynosić koszt naprawy odpłatnej.

Teraz pojawią się pytania ile ma kosztować używana Leica M9, Leica M9-P, Leica M Monochrom czy Leica M-E bez wymienionej matrycy? Wartość rynkowa, aukcyjna pomniejszona o 1000 euro? Nie każdy egzemplarz ma ślady korozji lub są one bardzo małe. Jak liczyć przebieg migawki? W programie serwisowym była tylko czyszczona i regulowana.

Obecnie w polskim serwisie aukcyjnym ceny wahają się od 8 500 zł do około 12 000 zł za model Leica M9-P. Nie ma informacji na temat sensora.

Charakterystyczne dla wadliwej matrycy centryczne krążki w porównaniu do zwykłego kurzu

Na poniższym zdjęciu widać jak przeważnie wyglądają miejsca uszkodzenia osłony sensora CCD. Gdy matryca od nowości była narażona na dużą ilość zanieczyszczeń w miejscach „korozji” zbiera się brud, który jest bardzo trudny do usunięcia. Na czystej matrycy, gdy robimy zdjęcia pod światło, w wyniku odbić, miejsca te są bardzo jasne. Potocznie nazwano to „korozją matrycy” ale chodzi raczej o mikro pęknięcia lub mikro wgłębienia na osłonie sensora. Kliknij w zdjęcie by powiększyć.

Może będzie to okazją dla mniej zasobnych w gotówkę, chętnych na Leicę? Trzeba się będzie tylko pogodzić ze specyficznymi śladami na zdjęciach, ale gdy znajdziemy egzemplarz w bardzo dobrym stanie i małym przebiegiem, może będzie warto?

Teraz ciekawostka. Po mniej więcej pół roku od wprowadzenia na rynek modelu Leica M10, wielu użytkowników stwierdza, porównując zdjęcia z M9 i M10, że uzyskane efekty to bezpośrednia kontynuacja jakości i kolorów z M9. W przypadku modeli typ 240 nie było takich opinii. Może już należy odkładać na Leicę M10?

Henri Cartier-Bresson w San Gimignano

Na koniec turystyczna wisienka, z cyklu byłem – widziałem. Duża wystawa Henri Cartier-Bresson-a w San Gimignano. Retrospektywna i całościowa, robiła duże wrażenie. A Leica M9 zrobiła sobie oczywiście selfie 🙂

Sylwetki Henri Cartier-Bresson-a nie trzeba przypominać nikomu, a jego zdjęcia zawsze trzeba oglądać. Dwa lata temu w tym samym muzeum trafiłem na wystawę Elliota Erwitta, może za rok będzie inny klasyk?

Zdjęcia aparatów i filmowe pochodzą z materiałów prasowych, a reszta jest moja.

P.S.

Z prawie trzytygodniowego wyjazdu przywiozłem „tylko” około 800 zdjęć. Leica M9 się nie śpieszy. Że warto do niej wracać i ewentualnie kupić możecie przekonać się oglądając jeden z filmów Thorstena von Overgaarda. Duńskiego fotografa, dziennikarza, blogera.

Podobne wpisy