„Zofia Rydet. Zapis, 1978–1990” - Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

„Zofia Rydet. Zapis, 1978–1990”

„Zofia Rydet. Zapis, 1978–1990” – Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Cudze chwalicie, swego nie znacie. To najkrótsze słowa, którymi można zachęcić młode pokolenie fotografów do zapoznania się z dorobkiem fotografki prawie nieznanej, Zofia Rydet nie zajmowała się swoim PR, co dziś jest głównym zajęciem wielu (przy okazji) fotografujących. Podobnie rzecz się ma z Pawłem Pierścińskim.

Zofia Rydet pracowała nad cyklem (który później został nazwany „Zapisem socjologicznym”) w czasach, gdy triumfy święciła najpierw fotografia konceptualna, potem polityczna, a jeszcze potem modowa i w końcu już „photoshopowa”.

Mody fotograficzne mijały, a ona robiła swoje… Fotografowała mieszkańców Polski (głównie na Podhalu, Górnym Śląsku i Suwalszczyźnie) we wnętrzach lub na progach ich domów. I tak zleciało jej przeszło 20 lat. Zgromadziła ogromne, liczące kilkanaście tysięcy negatywów archiwum twarzy, wnętrz, przedmiotów, obrazów. Nie zdążyła zrobić wystawy ani książki, bo ciągle było coś do sfotografowania… Całe szczęście, że jej archiwum ocalało.

Wystawa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie jest pierwszą konstrukcją nigdy niezrealizowanej wystawy – bazującej na wskazówkach obecnych w notatkach i prywatnej korespondencji Zofii Rydet, a także korzystającej ze współczesnej technologii (zwłaszcza w przypadku nigdy niewywołanych odbitek).

Jest też podsumowaniem trzyletniego projektu badawczego i popularyzatorskiego dotyczącego archiwum „Zapisu socjologicznego” Zofii Rydet. Realizowanego przez cztery instytucje: Fundacją Sztuk Wizualnych, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Fundację im. Zofii Rydet oraz Muzeum w Gliwicach.

Wybraliśmy się na jedną z imprez towarzyszących wystawie. Na spotkanie z Witkiem Orskim i Łukaszem Zarembą w ramach cyklu „Między starą rzeczowością, a naiwnym konceptualizmem”. Obaj panowie wcielili się rolę krytyków próbujących jakoś opisać to, co zostawiła nam Zofia Rydet. Dali radę, ale początek spotkania tego nie zapowiadał. Akademickie zapędy do używania sformułowań typu: „…lampa błyskowa jako narzędzie kognitywne…” – wywołały popłoch wśród zebranej publiczności. Niestety nie wykazali tutaj talentu ś.p. Jerzego Buszy do tłumaczenia języka nauki na „nasze” zwykłe rozumienie. Natomiast, gdy pozostawili za sobą teorię wizualności i przeszli do rozbierania i porządkowania zdjęć pod kątem pojęć: rama, lustro, okna, obrazy – szło im to całkiem zgrabnie. Jeśli to spiszą być może będzie z tego jakiś pożytek. Tymczasem my spisujemy, co udało nam się z ich wywodu spamiętać.

Poszukiwania teoretyczne można by sprowadzić najkrócej do takich stwierdzeń:

  • forma zdjęć jest świadomym wyborem, kontynuacją doświadczeń z perspektywą z okresu fotomontaży
  • obrazy z „Zapisu socjologicznego” nie istnieją bez innych obrazów – pojedyncze nie działają tak jak w gromadzie, przy czym nie można wyróżnić jakiejś ich hierarchii i w tym sensie są  demokratyczne, istnieją w archiwum równoprawnie
  • jego tematem są obrazy i ich zestawienia: święte i świeckie – obrazy Jana Pawła II na długo przed uznaniem go za świętego funkcjonujące doskonale w zestawieniu z ikonami popkultury i ekranem telewizora
  • okno, które zwykle mówi o świecie zewnętrznym, u Rydet skierowane jest do wewnątrz
  • ramy obrazów, obramowania drzwi, ramy okienne, ramy luster, a to wszystko zamknięte ramami klatki zdjęciowej pokazuje, że jej kadrowanie jest sensotwórcze
  • w opozycji do Sandera, który kolekcjonował na fotografiach ludzi, Zofia Rydet kolekcjonuje na fotografiach obrazy

Dlaczego trzeba na tę wystawę iść? Bo można się przejrzeć w lustrze.

Dowiedzieć się skąd jesteśmy i dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy. Tu nie ma blichtru ani efekciarstwa. Jest kawał ciężkiej pracy fotografa o surowym spojrzeniu, ale nie beznamiętnym. Zachwycamy się Sebastiao Salgado, zwłaszcza że jego zdjęcia na wystawach są produkowane w rozmiarach na metry bieżące. Format i jakość odbitek robi wrażenie, owszem. Ale czy zdjęcia Zofii Rydet są naprawdę gorsze, bo nie robione Leicą? Fakt, są technicznie gorsze o tyle, że z tych negatywów nie dało się zrobić pod powiększalnikiem metrowej odbitki. Musi pojawić się „mydło” jednak słabszego obiektywu. Są gorsze, bo jej aparat miał prawdopodobnie nierówno chodzącą migawkę. Na odbitkach oryginalnych, robionych przez samą Rydet, jest wyraźne przyciemnienie z lewej strony. Ku naszej uciesze prowadzący dyskusję zinterpretowali jako zamierzoną winietę. Jednak współczesne skany i dobra obróbka pozwalają na uzyskanie przyzwoitych cyfrowych odbitek wystawowych, co udowodniono na tejże wystawie.

Ale najważniejsza jest jednak zawartość zdjęć – gra formą i treścią. I ta gra jest mistrzowska. Znalazła własną metodę dotykania świata aparatem. Sama twórczyni miała kłopot z zaklasyfikowaniem swojego dzieła, czy jest ono dziełem artystycznym, naukowym, czy może przede wszystkim świadectwem czasu? My też mamy ten kłopot, ale jaki to piękny kłopot.

Kto nie może odwiedzić wystawy osobiście, może sięgnąć do zdigitalizowanego prawie w całości, „Zapisu socjologicznego” w internetowym archiwum www.zofiarydet.com.

Naszym zdaniem warto.

I jeszcze refleksja: czy w Polsce artysta musi wyjechać na Zachód albo umrzeć, żeby go odkryto?

Podobne wpisy