Fotograf poeta Katastrofa humanistów

Fotograf poeta. Katastrofa humanistów.

Fotograf poeta. Katastrofa humanistów. To zbiór felietonów opublikowanych pierwotnie na łamach pierwszego w Polsce, internetowego magazynu fotografii – 5klatek.pl.

Fotograf poeta Katastrofa humanistów

Pierwszy jest z 2006 r. Ostatni, zarazem tytułowy, został napisany specjalnie na potrzeby wydania książkowego w 2016 r. Jeśli ktoś zajrzy na ostatnią stronę (ze stopką wydawniczą), przekona się, że nieznany bliżej autor to tylko pseudonim osoby o konkretnych dokonaniach w naszym małym fotograficznym grajdołku. Rozumiem ją, że skrywała się pod nazwiskiem mężczyzny, bo porządnie wykształconej i mądrej kobiecie u nas nie jest lekko. Zawsze znajdzie się mądrzejszy mężczyzna… Nazwiska autorki jednak nie podam, żeby zaciekawić i zachęcić do zajrzenia do książki.

Najbardziej bliski memu doświadczeniu jest felieton zatytułowany Jak nie zostać impotentem. Sama zbierałam się napisania na ten temat, ale mi się zeszło aż znalazłam ten tekst. Nic się nie zestarzał., mimo że datowany jest na 2006 r.

Rzecz o zmianie w naszym fotograficznym działaniu, którą zwerbalizował język.

Dawniej mówiliśmy o cyklach, dziś o projektach. I wniosek, do którego i ja doszłam, że cykle się tworzy, a projekty się robi. Cykle, w założeniu miały być (i są przynajmniej dla mnie) jakąś regularną działalnością,  zamkniętą formą np. rodzajem kadru, sposobem potraktowania rzeczywistości, ale otwartą w czasie – można zawsze do niego wrócić i coś dodać, jeśli się urodzi.  Projekt musi skończyć jakąś produkcją w określonym czasie. Jest to raczej realizacja pomysłu artystycznego, pomysłu wymyślonego dla uzyskania grantu czyli sponsora. Pomysłodawca nie koniecznie wie czym się to skończy, ale wie, ile w jakim czasie ma wyprodukować zdjęcia i się rozliczyć z grantu. I ma świadomość, że musi się spodobać, żeby przypadkiem nie trzeba byłoby zwracać przyznanej dotacji. W ten sposób zdjęcia wykonywane w ramach projektów przypominają raczej produkcję masową.  A wysokość grantu jest nie tyle proporcjonalna do ambicji założeń, co do nazwiska podpisanego pod wnioskiem. Urzędnik  musi się przecież czymś kierować  przy rozdziale pieniędzy w temacie tak niewymiernym, jak sztuka.

Autor(ka) felietonu podaje tu świetny przykład plakatowych zdjęć załadowanych ponad sufit, wyglądających niczym katedry, samochodów imigrantów Thomasa Mailaendera. Ich plakatowość bierze się z potraktowania tematu w sposób reklamowy: wyczyszczone tło, szare niebo, raz z przodu raz z boku, brak ludzi.

Jak to autor(ka) nazwał(a): Czysta biurokracja, projekt pod tytułem „załadowany samochód“ – kolejny żmudny wkład w dokumentację, zleconą przez globalny wydział komunikacji. Zdjęcia te z pewnością zadowoliły urzędnika rozliczającego granty. Ale dla wybredniejszego odbiorcy są w swej masie po prostu nudne.

Z racji ograniczeń, jakie niesie ze sobą dopasowywanie się do oczekiwań grantodawcy, pisanie projektów grozi impotencją twórczą. Można popaść nawet w chałturę, jeśli nie postawi się jakiś granic.

Projekt, mimo że zakłada podejście iście produkcyjne, łącznie z procesem automatyzacji (czytaj: z zaprzestaniem myślenia, wątpienia, nieudanych prób), może jednak być czymś pozytywnym. Jeśli potraktować go tak, jak jedna z moich studentek. Akurat dziś znalazłam to na jej wallu:

Fotograf poeta. Katastrofa humanistów

To raczej plan mobilizacyjny, żeby zabrać się do roboty i w ogóle coś zrobić. I dobrze. Na etapie nauki takie dyscyplinowanie jest potrzebne.

Cykle potrzebują namysłu, wczucia się w temat i otoczenia, a często po prostu nudy. Bo najlepsze pomysły ma się wtedy, kiedy człowiek się nudzi. Obojętnie, czy dorosły , czy dziecko.

Osobiście nie piszę projektów. Nawet nie próbowałam. Bo właśnie przeszkadzało mi ta konieczność dopasowywania się i do terminu, i do tematu sponsora.

Cykle owszem popełniam, choćby dokumentalny cykl o podwórkach. Trwają latami. To raczej szukanie kolejnych koralików, by nanizać je na sznurek. Kiedy powstanie naszyjnik. Nie wiem. Być może dopiero po mojej śmierci. Ale mi to nie przeszkadza. A tymczasem żyję sobie z  fotografii ilustracyjnej. Taka fotografia też jest potrzebna i daje jako takie utrzymanie.

Po przeczytaniu – Fotograf poeta. Katastrofa humanistów – tej niewielkiej książeczki, utwierdziłam się w przekonaniu, że trzeba robić swoje, jak to napisał Wojciech Młynarski. „Może to coś da, kto wie”.

Lektury obowiązkowe. Marcin Buras. Fotograf poeta. Katastrofa humanistów. Wydawca: PIX HOUSE

Podobne wpisy