Mniej więcej. Fotografie z archiwum Marka Piaseckiego

Mniej więcej. Fotografie z archiwum Marka Piaseckiego

Mniej więcej. Fotografie z archiwum Marka Piaseckiego. Relacja z wystawy na inaugurację nowej siedziby Fundacji Archeologia Fotografii i kolektywu Sputnik Photos.

Po realizacji wystawy Zbigniewa Dłubaka i naprawdę wspaniałej realizacji wystawy Zofii Rydet spodziewałam się nowego cudeńka.
No cóż, trochę się rozczarowałam, ale tylko trochę. Organizatorzy wystawy – Mniej więcej. Fotografie z archiwum Marka Piaseckiego zarzekają się, że ta prezentacja to nie monografia, a jedynie sygnał, że zaczynają pracę nad archiwum kolejnego polskiego fotografa, o którym większość z Polaków nie słyszała, a którego spuścizna jest warta zachowania i opracowania. Dobrze, że  podkreślają  fakt roboczego charakteru prezentacji, bo choć koncepcja wystawy zdjęć jest całkiem udana i pomysłowa, to wykonanie dość siermiężne. Czepiam się nie tyle małego formatu zdjęć naklejonych na piance, ale jakości samego wydruku. Czerń jest jak z drukarki biurowej, a nie fotograficznej.

Zwalanie takiego, a nie innego wyglądu odbitki na fakt, że jest to goły skan, bez obróbki, też raczej nie zachęca do oglądania. Zgodzę się, że kontrast może podlegać dyskusji, bo wpływać może na interpretację obrazu, ale punkt czerni i bieli – nie. Po prostu na tym papierze, na którym są zaprezentowane zdjęcia, czerni nie ma i raczej czerni nie da się osiągnąć, nawet z odpowiednim profilowaniem. Każdy papier matowy jest bardziej „blady” od błyszczącego, ale pewnie przyczyna mojego dyskomfortu w odbiorze tkwi w fakcie, że nie był on „wystawowy”, nie było w nim głębokiej czerni. Np. papier ILFORD Galerie Prestige Premium Matt trzyma czerń jak należy (ten akurat przetestowałam). Prezentowane zdjęcia były po prostu poszarzałe. Widocznie taka moda wystawiennicza.

Po drugie, zdjęcia z rzutnika w zalanym światłem pomieszczeniu wyglądają jeszcze bardziej blado. Trzeba będzie pomyśleć o przystosowaniu tego pokoju do takich działań (wzorcowo zrobiono to na równolegle trwającej wystawie Mariana Fuksa w Domu Spotkań z Historią).

Natomiast ciepłe słowa należą się organizatorom za próbę sposobu pokazania pracy nad archiwum fotografa.

Archiwum, które Marek Piasecki, które pozostawił rodzinie po sobie to kartonowe pudła z negatywami. Niestety nieopisanymi! Zatem ludzie z Fundacji Archeologii Fotografii stoją przed zadaniem zgodnym ze znaczeniem słowa „archeologia”, zawartym w nazwie fundacji. Muszą tropić różne wątki z działań fotografa na różnych polach działalności. Przyporządkować poszczególne klatki do zdarzeń, cykli, dat, miejsc, na podstawie zachowanych odbitek wykonanych własnoręcznie przez autora i tych rozproszonych zdjęć wydrukowanych w prasie. To rzeczywiście archeologia, przed nimi około 20 000 (słownie: dwadzieścia tysięcy) negatywów! Zdjęcia do wystawy – Mniej więcej. Fotografie z archiwum Marka Piaseckiego wybrano z 950 negatywów, chyba dość przypadkowo, bo jak inaczej je wybrać, jeśli są nieopisane. Ale i tak udało się z nich zestawić interesującą prezentację dorobku fotografa.

I właśnie najciekawsze, co jest w tej wystawie, to sposób uzasadniania wyboru zdjęć przez kuratorów. Siła tej wystawy, to nie jej produkcja, a jej koncept całkiem udanie przedstawiony podczas kuratorskiego oprowadzania.

Marek Piasecki, jak każdy rasowy fotograf, fotografował wszystko, co się rusza i co się nie rusza, ale ruszyło jego.

W jego archiwum są klasyczne fotografie uliczne, dokumentalne, reportażowe, ale też zwykłe pamiątki – portrety robione dla rodziny i przyjaciół „królika“, są też artystyczne eksperymenty.

Problem, jak sklasyfikować dane zdjęcie miałby pewnie sam autor, a co dopiero kuratorzy. To samo zdjęcie być i pamiątką i sztuką, a dokumentem jest na pewno. Swoje rozterki kuratorzy przedstawili w formie trójkątnego stołu z rozrzuconymi zdjęciami, które można było sobie układać według własnego pomysłu, oraz pytań dołączonych do poszczególnych cykli zawieszonych na ścianach.

Dla mnie wystawa – Mniej więcej. Fotografie z archiwum Marka Piaseckiego jest przede wszystkim punktem wyjścia do zastanowienia się nad własnym archiwum. Nie jest uznanym fotografem, ale to może się zmienić po mojej śmierci…. Czy chcę, żeby ktoś męczył się nad moim koszem negatywów wyciągając na światło dzienne jakieś prehistorie rodzinne? Nie będzie wiedział ani kto tam jest, ani co tam jest, ani dlaczego to dla mnie było ważne. Z punktu widzenia historii zdjęcie nieopisane nie opowiada historii.

Z  jej punktu widzenia, nawet abstrakcja powinna mieć podany rok produkcji…

Od pewnego czasu skanuję swoje archiwum negatywów. Chce zostawić po sobie paczkę odbitek autorskich i opracowanych przez siebie skanów z kilkunastu cykli wraz z opisem o co mi w tym wszystkim szło. A reszta – na przemiał. Archiwum cyfrowe też czyszczę systematycznie – przede wszystkim ze zdjęć produkcyjnych (po co mi kolejny prezes kolejnej firmy, albo jej event).

Tak naprawdę, archiwum cyfrowe trzeba opisywać na bieżąco. Aparat zapisze datę i pozycję GPS, ale słowa kluczowe i opis wklepać trzeba osobiście. Najlepiej od razu przy imporcie zdjęć. Potem trzeba odczekać, rok, dwa, trzy, aż nabierzemy dystansu do wykonanych zdjęć. Przeglądam od czasu do czasu cyfrowe archiwum i wyrzucam to co mnie już nie bawi. Skoro nie bawi mnie, to innych zanudzi. I jaka oszczędność miejsca na dyskach….

Informacje o Marku Piaseckim zaczerpnięte z portalu  cultura.pl :

Marek Piasecki, jeden z najwybitniejszych polskich fotografów, zmarł 30 września 2011 roku. Miał 76 lat.

Piasecki urodził się w 1935 roku w Warszawie. W latach 1945-1967 mieszkał w Krakowie, potem wyemigrował z kraju i zamieszkał w Lund w południowej Szwecji. Zajmował się fotografią, malarstwem, grafiką oraz rzeźbą. Uczestniczył w wielu wystawach w kraju i za granicą. Od roku 1957 roku był członkiem II Grupy Krakowskiej.

W latach 1958-1962 pracował jako fotoreporter i ilustrator „Tygodnika Powszechnego”. Fotografie i heliografie Piaseckiego ukazywały się również w książkach wydawanych przez Znak i Wydawnictwo Literackie. Zamieszczane były także w wielu czasopismach, między innymi w „Fotografii”, „Polsce”, „Poezji”, „Więzi” oraz „Ty i Ja”. Jako fotograf Piasecki zajmował się również portretem, aktem oraz krajobrazem.

Znany był jednak przede wszystkim jako twórca grafik na papierze światłoczułym (głównie heliografii) oraz fotografii lalek w charakterystycznych trójwymiarowych oprawach. W latach 1955-1963 uwieczniał przedstawienia, scenografię i aktorów Teatru na Tarczyńskiej (od 1958 Teatru Osobnego z siedzibą w mieszkaniu Mirona Białoszewskiego przy pl. Dąbrowskiego).

Po wyjeździe do Szwecji, w latach 1968-1975 stworzył serię czarnych rzeźb – drobnych obiektów wykonanych z drewna, plastiku, metalu oraz szkła, które eksponował w skupiskach, pod szklanymi kloszami na zaprojektowanych przez siebie postumentach. W latach 80. i 90. zajmował się techniką monotypii, a także fotografią kolorową. Kreacją artystyczną z pogranicza environment i instalacji były także obie, nieistniejące już pracownie artysty.

Niezwykle oryginalna twórczość Piaseckiego sytuowała się na pograniczu różnych technik i nurtów artystycznych.

Wykazywała zarówno związki z tradycją przedwojennego surrealizmu, jak i z nurtem neodadaizmu lat 60. Jako pokrewne – bliskie stylistycznie i technologicznie asamblażom Piaseckiego – wymienia się najczęściej „skrzynki” Josepha Cornella. Jego fotografie reportażowe, inspirowane tzw. czarnym realizmem, stawiają go wśród czołowych przedstawicieli tego nurtu, takich jak Jerzy Lewczyńskiego czy Zdzisław Beksiński. Heliografie i miniatury zaś to interesujący przykład twórczej recepcji informelu i malarstwa materii.

Najpełniej twórczość Marka Piaseckiego przypomniały wystawy w Galerii Starmach w 2007 roku oraz wystawa „Fragile”, zorganizowana w 2008 roku przez warszawską Zachętę.

Siedziba Fundacji Archeologia Fotografii, ul. Chłodna 20, Warszawa. Wystawa – Mniej więcej. Fotografie z archiwum Marka Piaseckiego czynna do 31.01.2018.

Podobne wpisy