Voigtlander Nokton 50mm f/1.5 – Jego moc jest ze mną

Voigtlander Nokton 50mm f/1.5 – obiektyw z duszą

Zmieniając aparat systemowy z Nikona na Sony a7III testuję sobie kolejne obiektywy, żeby wybrać zestaw, który będzie mi służył już chyba do końca mojej działalności. Ponieważ nie muszę już bawić się w reporterkę (czytaj – opierać się na autofokusie, żeby robić zdjęcia w biegu i mimo tego złapać coś ostrego w kadrze) przesiadam się na obiektywy manualne. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale mam wrażenie, że w porównaniu do obiektywów z autofocusem – mają duszę. Przynajmniej ten Voigtlander Nokton 50mm f/1.5.

Ostrość w porządku (nie mam tablic do badania zdolności rozdzielczej, ale porównać sobie mogłam z obrazem z Nikkora AF 50/1.4 D).
Pod światło też sprawuje się dobrze, kontrast nie spada, czyli warstwy przeciwodblaskowe bez zarzutu. To co jest naprawdę interesującego w tym obiektywie, to nieostrości! A precyzyjniej – sposób przechodzenia w nieostrość. Jest na tyle różny od moich doświadczeń z pięćdziesiątki nikonowskiej, że mogę stwierdzić, że ten obiektyw jest „charakterny”. A to oznacza, że będę mieć zdjęcia, zaczarowane, jeśli tylko dobiorę się do tematu, jak trzeba.

Obiektyw waży całkiem sporo,  220 gram przy długości 45,7 mm i średnicy 53,8 mm. Filtr i osłonę mocujemy na gwint 49 mm. Jest nietypowy, ma „talię” w połowie swej długości. To przewężenie pozwala intuicyjnie znajdować palcami pierścień ustawiania ostrości i przysłony. Pierścień przysłony standardowo ząbkowany działa bardzo precyzyjnie.
Pierścień ostrości ma zaokrąglone karbowane wybrzuszenia, które przyjemnie łaskoczą opuszki palców. Budowa mechaniczna jest na najwyższym poziomie. Żadnych luzów.

Konstrukcja optyczna tej pięćdziesiątki nie jest pochodną konstrukcji gaussowskich

Jak w lustrzankach, gdzie tylna soczewka musiała być bardzo odsunięta od płaszczyzny obrazowania, bo musiało być miejsce na lustro, a sonnarowskich, gdzie tylna soczewka mogła być wysunięta dalej. Nawet te stare, historyczne już dla mnie obiektywy, których używałam 30 lat temu, ciągle pamiętam z bardzo eleganckiego rozmycia. Ostatnia soczewka w tym Noktonie jest asferyczna. Można powiedzieć, że Voigtlander Nokton 50mm f/1.5 to współczesny, skorygowany asferycznie Sonnar?

Ropucha albo żaba (nie znam się na biologii) była raczej nieruchawa

Więc nie miałam problemu z ręcznym ustawieniem ostrości. Bardzo pomógł mi tu system powiększania wycinka obrazu w Sony a7III. W normalnej nikonowskiej lustrzance z aufokokusem bywały różne niespodzianki, zwłaszcza, gdy motyw był o niskim kontraście. Zwykle w takiej sytuacji, jak na obrazku, miałam ostrość na przypadkowej gałązce. Mimo zbliżenia się na na minimalną odległość ostrzenia tj. 70 cm, ropucha nie zwiała, więc spokojnie, w powiększeniu x3 i bardzo precyzyjnie, złapałam ostrość na jej oko. Największym problem było odnalezienie zwierzyny w wizjerze w tym powiększeniu – wszystko było podobne w kolorze.

żaba z bliska

Powiększenie ropuchy to wycinek pełnej klatki w 100%, bez ostrzenia, tak żeby można było ocenić, jak naprawdę ostrzy obiektyw. Moim zdaniem jest w tym parametrze bardzo dobry.

powiększenie zdjęcia

To czym urzekł mnie obiektyw Voigtlander Nokton 50mm f/1.5 to sposób przechodzenia przez nieostrości albo z innego punktu widzenia – sposób dochodzenia do ostrości. Tam gdzie jest nieostro jest cała gama smaczków, zwłaszcza pod światło.

Proszę spojrzeć na zdjęcia wykonane na wernisażu 93-letniego artysty malarza Alfonsa Kułakowskiego w świetle tak marnym, że parametry musiały być: ISO 3200, czas 1/60s, f/1.5. Światła rozproszonego wystarczyło, by zrobić poprawne pod katem PR-u zdjęcia. Ale ja spróbowałam też innego spojrzenia, takiego gdy system autofokus zgłupiałby na pewno. Wbiłam się pomiędzy kielichy z winem i złapałam ducha, nie wiem czyjego, artysty, wina czy obiektywu? Oceńcie sami.

Alfons Kułakowski
Alfons Kułakowski

Ja stwierdziłam, że dla mnie ten obiektyw ma moc. Niech ta moc będzie i z Wami!

Podobne wpisy